Czas, a już szczególnie ten tzw. "wolny" nie jest z gumy, o czym zwykle najlepiej przekonuję się pod koniec miesiąca, kiedy to okazuje się, że trzeba "gonić" wyzwania, które się podjęło i z niczym nie można zdążyć :DD
Jednak ja bardzo lubię blogowe zabawy, bo są dla mnie najlepszą motywacją do działania i choć obiecuję sobie, że już starczy, że już żadnej więcej "nie wcisnę" do grafiku, to pojawia się taka, która wydaje mi się szczególnie ciekawa i po prostu muszę się skusić :)
Dziś rozpoczynam jedną z takich zabaw :) A zaproponowały ją
Kasia z Krzyżykowego Szaleństwa i
Hanulek :)
Niedziela z hafciarskim alfabetem!
W skrócie, co tydzień w niedzielę będziemy układać alfabetyczną mapę swoich hafciarskich myśli :)
Dzisiaj A jak...
A jak ADHD - robótkowe ADHD :)))
Nie umiem siedzieć bezczynnie! Mam zespół niespokojnych rąk i cholernie źle się czuję, kiedy nic w nich nie trzymam.. W ostateczności jest to telefon, ale nie przepadam za tym urządzeniem i oczywiście najlepiej jakby to była robótka :) Może jestem nienormalna, ale życie już mnie tak nauczyło robienia kilku rzeczy naraz, że po prostu dziwnie się czuję, kiedy mam wolne 5 minut i niczego, czym mogłabym zająć ręce :P Pudełeczka z hafcikami na "5 min." mam pochowane wszędzie, nawet w kuchni i WC :P
A jak Aida
Zaczynałam
od niej przygodę z haftem, ale teraz jej nie lubię!
Oczywiście
haftuję na aidzie, bo zużywam zapasy nagromadzone przez lata, ale do
większych prac lub takich, które chcę wyeksponować na własnych ścianach,
zdecydowanie wybieram inne materiały.
Oczywiście
Aida to Zweigart - i ta jest zdecydowanie najlepszej jakości. Posiadam
14ct, 16ct i 18ct i mały kawałek 20ct petite point (której wstyd się
przyznać, ale jeszcze nie próbowałam :P). Najlepiej lubię 18 ct :)
Gdy zużyję posiadane zapasy to nie planuję już kupować Aidy, bo zdecydowanie przyjemniej haftuje mi się na lnie, czy płótnach typu evenweave - Lugana, Murano, Linda, a i efekt końcowy jest o niebo ładniejszy :)
A jak amator
Amatorem się już nie nazywam, ale oczywiście każdy kiedyś zaczynał :) Ja doświadczenie zdobywałam sama, chociaż haft krzyżykowy pokazała mi pewna starsza Pani, z którą kiedyś pracowałam w pewnym bardzo nudnym urzędzie. Pani ta haftowała "całe życie" i często przynosiła hafty do pokazania w pracy. Chociaż to dzięki niej zainteresowałam się haftem na tyle, że w celu zabicia nudy postanowiłam sama spróbować, to jednak muszę być szczera, że technicznie stanowiła dla mnie raczej anty-przykład ;) Niedbale stawiane krzyżyki, rzadka kanwa i koszmarne kłębowisko nici z lewej strony - no jakoś od razu instynktownie wiedziałam, że to musi wyglądać staranniej :P
Sama wciąż dążę do perfekcji i oglądając prace innych hafciarek zwracam uwagę na szczegóły techniczne i zachwycam się równiutkimi krzyżykami :) Lubię podglądać prace innych hafciarek i czerpać doświadczenia, bo myślę, że człowiek uczy się całe życie :) Planuję w tym roku wybrać się na wystawę haftu krzyżykowego do Łodzi, bo oglądanie prac z bliska to nie to samo, co przez monitor :)
Przy okazji wyciągania kanw do zdjęcia znalazłam swoje pierwsze krzyżyki
:) Doskonale pamiętam, ten kawałek kanwy, który przyniosła mi owa Pani
do pracy wraz z kupionym w kiosku "Kramem z robótkami" i pudełeczkiem
swoich mulin :) Przez tydzień uczyłam się stawiać krzyżyki pod jej nadzorem, oczywiście w pracy, "pod biurkiem", chowając haft do szuflady, gdy ktoś wchodził :DD
Pamiętam, że po tych kilku dniach popędziłam do pasmanterii po swoje pierwsze muliny :)) Haft pozostał niedokończony, bo strasznie śpieszyło mi się do "ambitniejszych" projektów, ale chyba jak na pierwszy raz to nie jest najgorzej?? Oprócz zbyt mocno ściągniętych krzyżyków :DD
A tym "ambitniejszym" projektem był od razu dość spory obrazek :) Niestety posiadam tylko jedno archiwalne zdjęcie, bo sam obrazek gdzieś już zaginął (prawdopodobnie wyrzuciłam go...) A szkoda, bo sama spojrzałabym teraz na niego z innej perspektywy :)
Pamiętam tylko, że od razu był to wzór liczony (chyba właśnie Kram z robótkami), haftowany na rzadkiej kanwie z lokalnej pasmanterii nierozdzielonym pasmem muliny (6 nitek). A i zawierał petit pointy (oczy ptaków), choć wtedy nie wiedziałam, że to się tak nazywa i zrobiłam je "na czuja". Szkoda, że nie mam zdjęć w zbliżeniach ;)
I tu dochodzimy do kolejnego punktu :)
A jak ambicja
No tej mi niestety nie brakuje, choć ciężko mi stwierdzić, czy to wada, czy zaleta :) Zależy z ktróej strony patrzeć, ale wadą jest wtedy, gdy wywołuje uczucie stresu, kiedy nie jestem w stanie dotrzymać jakiegoś zobowiązania, albo wtedy, gdy narażam własne zdrowie lub samopoczucie, żeby osiągnąć cel (w hafciarskim rozumieniu to np. zarwane noce, żeby zdążyć podpiąć pracę do żabki :P).
W każdym razie jestem ambitna, nie lubię gdy ktoś mówi, że coś jest poza jego zasięgiem, nie spróbowawszy tego wcześniej. Na blogach najczęściej czytam o tym w kontekście haftowania na lnie.. Namawiam zawsze - spróbuj, a dopiero się przekonasz, czy coś jest poza Twoim zasięgiem, czy nie :)
A tu jeszcze przykład mojej ambicji znalezionej na dnie hafciarskiej szafki :) Moja
trzecia w życiu praca. Gałązka orchidei, którą haftowałam na lnie niewiadomego pochodzenia, kupowanym "na metry" w lokalnej pasmanterii. Do tej pracy kupiłam pierwsze muliny DMC i potem chciałam już haftować tylko nimi :) Odkryłam także, że krzyżyki stawiane na lnie wychodzą dużo staranniej :)
Dopiero teraz, przy okazji robienia zdjęć, widzę jaki nierówny splot miał ten len i jakie brzydkie skazy, o krzywym naciągnięciu do oprawy nie mówiąc ;) Ale sama praca wciąż mi się podoba :) Może nie wisi na ścianie, ale jej nie wyrzuciłam i mam do niej sentyment :)
A jak Anchor
Z muliną Anchor miałam tylko krótki hafciarski epizod podczas haftowania misia Tatty Teddy, którego wzór rozpisany był tylko na tę paletę. Posiadam kilkanaście(może trochę więcej) motków tej muliny i nie mam jej nic do zarzucenia. Jest naprawdę dobrej jakości, ale nie powiększałam zbiorów, bo wierna jestem palecie DMC. Poza tym mam wrażenie, że teraz mulina Anchor jest w polskich pasmanteriach dużo trudniej dostępna niż kiedyś.
A jak Aliexpress - czyli raj zakupowy :)
Może nie szaleję jakoś strasznie z zakupami na Aliexpress, ale nie zgadzam się ze stereotypem, że wszystko co jest chińskiego pochodzenia jest ble.. Raczej bliżej mi do twierdzenia, że dzisiaj wszystko ma swoje pochodzenie z tej samej fabryki w Chinach, tylko w europejskich sklepach każą sobie płacić o wiele więcej $$$ za te same produkty, a ludzie wierzą w ich "lepszą jakość" :)
Oczywiście nie można generalizować, ale ostatnio rozmawiałyśmy sobie z
Małgosią o tamborkach typu q-snape. Podobno nic nie trzyma lepiej naciągniętego materiału niż tego typu tamborek:
Ja mam 8" kupiony na Aliexpress i przy porównaniu okazało się, że jest od identyczny jak ten co ma Małgosia (amerykański brand robiony dla HobbyLobby czy Michaels'a), a i chyba oryginalne q-snapy też są identyczne (porównywałam grubość rurki i rodzaj klipsa). Jedyna różnica tkwi w cenie - ja za swój bezpośrednio z Chin zapłaciłam 4,31$, a możecie sprawdzić ile kosztuje "oryginał" w europejskich sklepach...
A poniżej moje pozostałe zakupy hafciarskie, z których jakości i ceny jestem bardzo zadowolona :) Jedyny poważny minus to okres oczekiwania na przesyłkę ok. 2 miesięcy.
Oczywiście zdarzają się również chińskie buble, z których największym jest dla mnie mulina - chiński zamiennik DMC, ale poświęcę jej więcej uwagi, gdy dojdziemy do literki M :)
A jak archiwum prac - nie mam i bardzo tego żałuję :(
Mam zamiar stworzyć taką galerię, ale zbieram się do tego jak pies do jeża.. Niestety to już nie będzie to samo, bo wiele zdjęć zaginęło po awariach komputerów, czy kart do telefonów pozostałe są porozrzucane po różnych urządzeniach, a ja nie mam siły tego zgrać i pozbierać w kupę... Poza tym pamięć już nie ta i ciężko mi będzie zachować chronologię :( Do tego wciąż nie wiem jak się do tego zabrać, żeby galeria, którą stworzę nagle "nie zniknęła". Kiedyś miałam mini galerię w programie Picassa, ale w pewnym momencie wszystko się tam zmieniło, a przede wszystkim program przestał być darmowy. Tak więc wiąż dumam nad tym archiwum...
A jak Ariadna - czyli polska marka muliny
To od niej rozpoczynałam swoją przygodę z haftem i z tego czasu pochodzą zapasy tych nici, które posiadam. Zapasy mam spore, bo dość szybko "zdradziłam" Ariadnę na rzecz muliny DMC. Uważam jednak, że jest to mulina bardzo przyzwoitej jakości, a jedyne co mam jej do zarzucenia to dużo mniejszy wybór kolorów niż w DMC i brak "połysku" charakterystycznego dla DMC. Teraz używam Ariadny tylko do małych, kartkowych i kołderkowych hafcików.
Na razie to tyle z moich hafciarskich myśli na literkę "A", chociaż i tak wyszedł tasiemiec :) Na kolejne wywody zapraszam za tydzień, tymczasem życzę pięknej niedzieli :)
U mnie cudowne słonko, choć mroźno :)